***
Komentarze: 0
Obaj znaleźli się w ekspedycji nieco przypadkowo. Peter Dulack, Amerykanin polskiego pochodzenia był informatykiem. Do Piotra Pisarskiego najlepiej pasowało określenie "człowieka renesansu". Ich drogi po raz pierwszy zeszły się w domu studenckim T-19 Politechniki Wrocławskiej, gdzie każdy z nich wprawdzie inną drogą, ale dotarli na jedną z tych imprez, gdzie nikt już nie dba o przedstawianie sobie gości, czy próbę zorientowania się, kto jest gospodarzem. Pisara cechował wówczas bardzo ceniony talent w pozyskiwaniu osobniczek płci pięknej w ilościach mogących uchodzić za hurtowe. Dulack zaś pragnął za wszelką cenę poznać kraj przodków. Potem ich drogi rozchodziły się i krzyżowały jeszcze wielokrotnie. Dulack grzebał w swoich komputerach, Pisar tropił UFO, sprzedawał oleje silnikowe, co jakiś czas otrzymując zlecenia na realizację teledysków. Przy tym ostatnim zajęciu mieli okazję powspominać "stare dobre czasy", jako że Peter specjalizował się w programowaniu sterowników do tych wszystkich zabawek, które Piotr z lubością w swych zakręconych produkcjach wykorzystywał. Parę lat później, w epoce efektów całkowicie cyfrowych, Peter był jedyną osobą, która intuicyjnie wiedziała czego oczekuje Piotr. Jako, że ta metoda pracy nie ułatwiała osobistych kontaktów, z radością powitali propozycję wzięcia udziału w przedsięwzięciu roboczo nazwanym "Polish Adventure Team".
Jan, podobnie jak Dulack, też był informatykiem. Nie lubił tego określenia, ale bardziej do niego pasowało określenie "hacker". Żywił prawie całkowitą pogardę dla podręczników, nigdy do końca nie ufał dokumentacjom, zwłaszcza od momentu, gdy samodzielnie "rozpracował" listę rozkazów procesora Z80. W książce, którą w końcu wybłagał w bibliotece, zdecydowanie brakowało wielu rozkazów prefiksowanych, których działanie było zgodne z przewidywaniami, ale z nieznanych przyczyn pozostawały "undocumented". Później wielokrotnie jeszcze przekonywał się, że można o jakimś systemie wiedzieć więcej niż jego twórcy.
Zamiast zająć się czymś pożytecznym, choćby bazami danych, Jasiu cały czas traktował programowanie jak zabawy logiczne, dociekając "co, jak, dlaczego i czy aby na pewno". Miało to tą dobrą stronę, że jak już się brał za konkretną robotę, efektem był kod zwykle dziesięciokrotnie szybszy i dwudziestokrotnie mniejszy niż "książkowy".
Właśnie on przerwał ciszę:
- Proponuje nic więcej nie ruszać - cholera wie, na co on teraz czeka...
- Pewnie na potwierdzenie "format C:" - mruknął Pisar.
W tym momencie "ekran" przygasł.
Ustalili, że wrócą tam uzbrojeni w komputery, kamerę i szczegółowy plan działania.
Nie wiedzieli tylko, co to u diabła jest, tajne laboratorium rządowe, pracownia szalonego naukowca czy może kawiarenka internetowa obcych. W każdym razie nie wyglądało na to, by ktoś tu był przed nimi. Ustalili, że nie należy też nikogo informować. Sprawa była zbyt intrygująca, by dać się od niej odsunąć.
- Chciałbym tylko wiedzieć jakiej firmy mają UPS - rzucił na odchodnym Dulack.
Dodaj komentarz