Archiwum 05 listopada 2003


lis 05 2003 Wszystkiego najlepszego
Komentarze: 0

Byli teraz bogatsi. Żywy Peter i martwy Peter. Ponadto dwa identyczne zegarki Tissot, oba z identyczną rysą na kopercie, co więcej, oba, w odróżnieniu od Dulacka bis, działające. Do tego 372 dolary i 40 centów oraz 1560 tubylczych franków. Identyczne pod względem numerów a nawet zagięć z oryginałami. Przez kilka miesięcy rozpracowywali cały proces. Ustalili z całą pewnością, że mieli sporo szczęścia, nie "zwiedzając" w trakcie eksperymentów mniejszej z komór. Kamera, którą tam ustawili zniknęła. Za to przez jakiś czas nie było zimnych przeciągów.
Wszystko wskazywało na to, że mieli do dyspozycji "trójwymiarową kopiarkę", która jako "toneru" używała wszystkiego, co wpakowano do mniejszej komory, w jakiś nieznany jeszcze sposób magazynując materię lub energię, w ostateczności zużywającą powietrze, stąd owe przeciągi powodowane powstającym podciśnieniem. AlienXero, jak ochrzcił maszynerię Pisar, najwyraźniej ciągnęło na "oparach", więc duplikacja Dulacka musiała spowodować niedosyt energetyczny.

Jasiek z Peterem czyścili łącza i próbowali podpiąć się z komputerami do AX. Nie było to proste, gdyż napięcie na złotych bolcach znajdujących się z boku maszynerii pracowało w obcej logice czterostanowej. Zarówno oni, jak ich sprzęt spotykali się do tej pory jedynie z sytuacją 0-1, tu zaś dało się wyróżnić trzy różne napięcia lub jego brak.
Kowal z Niwińskim powielili trzydziestokrotnie skrzynkę piwa, jak się wyrazili "do celów badawczych". Sprawdzając wierność odwzorowania kolejnych kopii, dywagowali.
- Wkładasz 1000 zielonych, wyciagasz 5 razy, wrzucasz na konto, wypłacasz w innym banku, powtarzasz. Stary, za miesiąc kupujemy ten kraj - rozmarzył się Kowal.
- Zanim byś kupił to wzgórze, już by się ktoś zorientował, że numery są trefne - zgasił go Andrzej Niwiński.
- Zawsze można kupić złoto - nie ustawał Kowal.
- I sprowadzić tu miejscowych geologów, albo amatorów łatwego wzbogacenia z maczetami? Moim zdaniem, należy to rozważyć na spokojnie. Trudno jednak zaprzeczyć, że siedzimy na żyle złota.
- Stary, jeśli to faktycznie działa tak, jak nam się wydaje, to koniec z tanią whisky! Chcesz rolls-royce'a? Kupimy, wskanujemy, powielimy, sprzedamy. Kufajka od Armaniego? Czemu nie? Plastikowe kubki? Po cholere? Chińska porcelana, zamiast mycia, do reaktora na odzysk. Podoba się?
- Z tego, co widziałem, to chłopaki już sobie sprzęt powielili, a Koku przestał jeździć do wsi po benzynę do generatora.
- A swoją drogą, czujesz jakąś różnice?
- Guiness jak Guiness, ale chyba obroty im znacznie nie spadną
- Im nie, ale w wiosce. Trzeba by zrobic jakieś, choćby symboliczne, zakupy.
- Tylko pamiętaj, wyłącznie najlepsze towary.

grafoman_sf : :
lis 05 2003 ***
Komentarze: 0

Koku Mawuko Obglomese, jedyny tubylec w ekipie, wpadł do ich namiotu, drąc się, że znalazł martwego Dulacka. Wywarłoby to nich większe wrażenie, gdyby nie fakt, że wzmiankowany Peter Dulack od jakiegoś kwadransa sączył zimne piwo, relacjonując najnowsze odkrycia w grotach. Ustalił między innymi sekwencje klawiszy na małym panelu, które odpowiedzialne były za otwieranie i zamykanie kopuł. Precyzyjniej mówiąc, to była sekwencja jednej z dwóch grup stałych znaków, potem dowolnego ciągu, potem jednego znaku. Obie kopuły zamykały się na kilka sekund, po czym otwierały. Dulack nawet wszedł do komory, po czym towarzyszący mu Niwiński (jedyny prawdziwy archeolog w zespole) uruchomił sekwencje, ale nic się specjalnego nie stało. Jeszcze raz wpisali tą samą sekwencję, zmieniając pierwsze dwa znaki. Jedyną zmianą był lekki przeciąg skierowany w kierunku mniejszej kopuły. Oględziny jej jednak nie przyniosły niczego nowego. Dulack skończył mowić. Koku skończył wrzeszczeć. Dulack skończył piwo. Koku nie sprawiał wrażenia pijanego.

Udali się do komory. Trup Dulacka był jeszcze ciepły.

grafoman_sf : :
lis 05 2003 ***
Komentarze: 0

Obaj znaleźli się w ekspedycji nieco przypadkowo. Peter Dulack, Amerykanin polskiego pochodzenia był informatykiem. Do Piotra Pisarskiego najlepiej pasowało określenie "człowieka renesansu". Ich drogi po raz pierwszy zeszły się w domu studenckim T-19 Politechniki Wrocławskiej, gdzie każdy z nich wprawdzie inną drogą, ale dotarli na jedną z tych imprez, gdzie nikt już nie dba o przedstawianie sobie gości, czy próbę zorientowania się, kto jest gospodarzem. Pisara cechował wówczas bardzo ceniony talent w pozyskiwaniu osobniczek płci pięknej w ilościach mogących uchodzić za hurtowe. Dulack zaś pragnął za wszelką cenę poznać kraj przodków. Potem ich drogi rozchodziły się i krzyżowały jeszcze wielokrotnie. Dulack grzebał w swoich komputerach, Pisar tropił UFO, sprzedawał oleje silnikowe, co jakiś czas otrzymując zlecenia na realizację teledysków. Przy tym ostatnim zajęciu mieli okazję powspominać "stare dobre czasy", jako że Peter specjalizował się w programowaniu sterowników do tych wszystkich zabawek, które Piotr z lubością w swych zakręconych produkcjach wykorzystywał. Parę lat później, w epoce efektów całkowicie cyfrowych, Peter był jedyną osobą, która intuicyjnie wiedziała czego oczekuje Piotr. Jako, że ta metoda pracy nie ułatwiała osobistych kontaktów, z radością powitali propozycję wzięcia udziału w przedsięwzięciu roboczo nazwanym "Polish Adventure Team".

Jan, podobnie jak Dulack, też był informatykiem. Nie lubił tego określenia, ale bardziej do niego pasowało określenie "hacker". Żywił prawie całkowitą pogardę dla podręczników, nigdy do końca nie ufał dokumentacjom, zwłaszcza od momentu, gdy samodzielnie "rozpracował" listę rozkazów procesora Z80. W książce, którą w końcu wybłagał w bibliotece, zdecydowanie brakowało wielu rozkazów prefiksowanych, których działanie było zgodne z przewidywaniami, ale z nieznanych przyczyn pozostawały "undocumented". Później wielokrotnie jeszcze przekonywał się, że można o jakimś systemie wiedzieć więcej niż jego twórcy.
Zamiast zająć się czymś pożytecznym, choćby bazami danych, Jasiu cały czas traktował programowanie jak zabawy logiczne, dociekając "co, jak, dlaczego i czy aby na pewno". Miało to tą dobrą stronę, że jak już się brał za konkretną robotę, efektem był kod zwykle dziesięciokrotnie szybszy i dwudziestokrotnie mniejszy niż "książkowy".
Właśnie on przerwał ciszę:
- Proponuje nic więcej nie ruszać - cholera wie, na co on teraz czeka...
- Pewnie na potwierdzenie "format C:" - mruknął Pisar.
W tym momencie "ekran" przygasł.
Ustalili, że wrócą tam uzbrojeni w komputery, kamerę i szczegółowy plan działania.
Nie wiedzieli tylko, co to u diabła jest, tajne laboratorium rządowe, pracownia szalonego naukowca czy może kawiarenka internetowa obcych. W każdym razie nie wyglądało na to, by ktoś tu był przed nimi. Ustalili, że nie należy też nikogo informować. Sprawa była zbyt intrygująca, by dać się od niej odsunąć.

- Chciałbym tylko wiedzieć jakiej firmy mają UPS - rzucił na odchodnym Dulack.

grafoman_sf : :
lis 05 2003 Preludium
Komentarze: 0

Właśnie mijają cztery lata od chwili, gdy odesłali swoje zwłoki do domu. Przebywali już ponad 5 lat na skrawku lądu wykrojonym pomiędzy Beninem a Ghaną, od północy graniczącym z Górną Voltą, od południa opadającym ku Zatoce Gwinejskiej. Togo. Nic nie zapowiadało, że niemal zwyczajna wyprawa badawcza doprowadzi do tego, że będą się kryć po jaskiniach.

Zapowiadało się to wszystko na jedno z ważniejszych odkryć archeologicznych w historii. W ciągu podziemnych korytarzy natrafili na idealnie wyprofilowaną kopułę. O jej niezwykłości stanowiła czarna, lśniąca substancja pokrywająca komorę, nie do ruszenia żadnym narzędziem, jakim dysponowali, o czym przekonali się usiłując pobrać próbki. Kopuła o średnicy około 35 metrów i wysokości niemal 18-tu była całkowicie pusta, podobnie, jak druga, pięciokrotnie mniejsza. Czego nie dało się powiedzieć o trzecim pomieszczeniu, jeszcze mniejszym i zawalanonym gruzem. Gruzem i czymś jeszcze.

To coś sprawiło, że ekspedycja została natychmiast utajniona. To coś było bardzo stare i jednocześnie aż za bardzo współczesne. Składało się z gładkiej, metalowej płyty oraz dwóch paneli, nasuwających skojarzenia z klawiaturami, czym się też ostatecznie okazały.

Nie zachowywali się jak archeolodzy, ale jak stado rozgorączkowanych pawianów. Każdy klawisz został wciśniety przynajmniej pięć razy, gdy na pionowej płycie zaczęły pojawiać się, sprawiające wrażenie trójwymiarowych, całkowicie obce im symbole. To ostudziło małpią ciekawość, ustępując miejsca zaskoczeniu.

- Jasssny gwint - wymamrotał Dulack. Słowa zawisły w powietrzu. Słychać było tylko oddechy.

- A teraz... a teraz zjawią się małe zielone ludziki, niebagatelnie wkurzone, że ktoś majstrował przy ich laptopie... - stwierdził, siląc się na spokój Pisar.

grafoman_sf : :